czwartek, 9 lutego 2012

Omijane rocznice. Traktat z Maastricht i ogień

Dwa dni temu minęła 20 rocznica podpisania Traktatu z Maastricht, czyli Traktatu o Unii Europejskiej. Fakt, że wszedł on w życie 1 listopada 1993 roku, po przeprowadzonych referendach w 12 krajach członkowskich, to rzecz wtórna, ale warta zaznaczenia. 7 luty 1992 roku - była to poniekąd ważna data o której często wspominali moi wykładowcy na studiach, (jeszcze) spoglądający (wtedy) z nadzieją w przyszłość, teraz krytykujący obecny stan rzeczy. Jakkolwiek mówiąc był to niezwykle ważny dzień, w którym to doszło do kompromisu pomiędzy zwolennikami integracji ponadnarodowej i międzynarodowej. Co ważne, ideą Traktatu było otwarcie nowego etapu w procesie tworzenia coraz ściślejszego związku między narodami Europy. W pierwszych zdaniach traktatu możemy przeczytać, iż decyzje mają być podejmowane "jak najbliżej obywateli". Mówiąc krótko - brzmi to lepiej niż Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych z 1776 roku. Dzisiaj po dwudziestu latach europosłowie i urzędnicy unijni wstydzą się lub zapomnieli o motcie Unii Europejskiej In varietate concordia - czyli jedność w różnorodności. Teraz z przykrością stwierdzam, że owa różnorodność została poddana unifikacji i standaryzacji - czyli temu co zabija indywidualność i innowacyjność. Idea jedności w róźnorodności leży teraz niczym rozbita na skałach u wybrzeży włoskiej wyspy Giglio "Costa Concordia".
Mimo wiejącej pesymizmem refleksji to mam nadzieję, że Unia Europejska to nie jakaś ponadpaństwowa hybryda i kolos na glinianych nogach, który może w każdej chwili paść. Nazwijmy ten czas stanem przejściowym i etapem definiowania nowej drogi. Niestety przyszłość nie jest jeszcze wyraźna i chyba nigdy nie będzie, ale nie należy sobie odbierać nadziei na lepsze jutro. Czas walki o ogień już minął. Teraz jesteśmy świadkami niesamowitych zmian w świadomości całych społeczeństw, które nie są głupie jak wydaje się politykom. Dzięki wykradzionemu przez Prometeusza ogniu z rydwanu boga Heliosa nauczyliśmy się tego jak go używać i wiemy, że nie jest on już przywilejem bogów. A to, że on czasami gaśnie to nie znaczy, że nie potrafimy go zapalić.

***

Tak na odprężenie polecam nieśmiertelnego Vangelisa i jego Rydwany Ognia z 1981 roku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz